piątek, 18 grudnia 2015

Akcja Testowania Produktów NaszeZoo

Jakiś czas temu podjęłam współpracę ze sklepem Nasze Zoo w ramach Akcji Testowania Produktów.
Paczka miała być niespodzianką, więc z niecierpliwieniem oczekiwałam na kuriera ;)

Do przetestowania otrzymałyśmy piłkę ze sznurem ZOLUX Dental oraz ciastka z kawałkami warzyw Herbal Pets.



Na pierwszy ogień poszły ciastka. Ciastka jak ciastka... Wszystko co da się wziąć do pyska dla Santy jest jadalne. Z tego względu nie mogę obiektywnie stwierdzić czy jej smakowały czy o prostu zjadła, bo jej dałam.
Ciastka są bardzo twarde (aż się sama zdziwiłam). Ich twardość i kształt ma się przyczynić do usuwania kamienia nazębnego.  Ciastka pachną i wyglądają jakby były posypane wegetą :P

SKŁAD: mąka pszenne graham, woda, grysik warzywna (marchew, pasternak, korzeń cykorii).
ANALIZA: białko 11,8%, tłuszcz 1,6%, popiół 3,2%, włókno 11,4%.

Moja opinia:
Ciastka Herbal Pets, to przekąski dla psa "w ciągu dnia". My raczej nie stosujemy tego typu przekąsek. Zwłaszcza, że pod ręką mamy zawsze pełno świeżych marchewek i jabłek.


Ciastka można zakupić TUTAJ
 ________________________________________________________________________

Od razu jak zobaczyłam piłkę Zolux Dental, to powiedziałam NO NIE! Ten nieszczęsny sznur...
Santa kocha piłki pod każdym względem. Te małe, duże i ogromne. Ze względu na to, że na treningu używam tylko jedynej właściwej piłki firmy Gappay, postanowiłam, że wyjmę ten sznur i dam Sancie ją potłamsić. Kiedyś miała już podobne jajo do czyszczenia zębów i zostawiając ją z nim na kilkanaście minut został mi po nim tylko kawałek sznurka.


Santa ma swoją kulę do wylewania emocji, którą pomemla i idzie spać.
Piłkę Zolux Dental gryzła kilka (!) godzin i nie nudziło jej się!
Piłka wydaje się być niezniszczalna.
Jest bardzo dobrze wykonana i gdyby nie ten sznur była by prawie idealna. (prawie, bo jak wyżej przeczytaliście jedyny słuszny wybór to Gappay :D ).
Po każdej stronie piłki ulokowano pasy z różnymi typami żłobień, wypustek i miękkich szczotek, które mają pomagać przy czyszczeniu zębów psa.

Moja opinia:
Według mnie piłka jest bardzo dobrze wykonana. Spełnia swoje zadanie. Wydaje się że gryzienie jej sprawia psu dodatkową przyjemność "w pysku". Dla mnie pozytywne zaskoczenie i na pewno piłka posłuży nam na długi czas.


Piłkę można zakupić TUTAJ

środa, 2 grudnia 2015

Piesek czy suczka?

Mogę się założyć, że każdy z Was przynajmniej raz w życiu usłyszał na spacerze tekst "piesek czy suczka" od osoby, której pies właśnie biegnie w nasza stronę.

Jakby to miało znaczenie z czyich zębów ten nieszczęsny piesek zginie... ;)

Co tym ludziom ubzdurało się, że jak piesek podbiegnie do suczki to się nic nie stanie? (i na odwrót). Liczą na miłość od pierwszego wejrzenia?
Nie wiem. Kurde, nie wiem!
Nie wiem czy ci ludzie takie ograniczenie myślenia i przewidywania dziedziczą, czy pracują nad tym latami.


Ja wiem, że niektórzy psy mają z przypadku i ten pies jest dla nich jednym wielkim wrzodem w życiu. Ale widuję i wypindrzone damy z równie wystrojonymi pieskami i podejrzewam, że stać ich na smycz albo chociaż na kilka lekcji pt. : "jak nauczyć psa przywołania?"

 Problem akceptacji i tolerancji innych poza swoich nosem w naszym społeczeństwie jest poważny. Wiem, że nie da się zbawić całego świata. Wiem, że dla ludzi najefektywniejsza nauka jest wtedy, kiedy dostaną za coś karę. Samo uświadamianie nic nie daje.

Kilka osób już się nauczyło pilnować swoje psy, kiedy piesek biegł do słodkiej suczki, a ta suczka prawie go zabiła.

Nic mnie tak nie wkurza na spacerze jak biegające luzem psy!
Sama puszczam Santę ze smyczy. Jasne, po to jest spacer. Ale do jasnej cholery, co jest w skomplikowanego w zawołaniu psa?!
Co do czego, to każdy jest wygadany jeśli chodzi o bronieniu swoich racji, ale żeby wypowiedzieć dwa słowa "do mnie", to większość zapomina języka w gębie.

Zawsze, gdy widzę psa na horyzoncie wołam do siebie Santę. Niestety muszę przewidywać reakcję swojego psa, obcego psa i jeszcze reakcję tego durnego człowieka.

Robiłam to zawsze - gdy Santa ignorowała psy, i teraz, gdy Santa boi się psów i jest w stanie psa dosyć mocno poturbować jeśli się jakiś na nią rzuci.


Ten post zawiera wiele emocji. Negatywnych emocji. Po prostu brak mi już siły. Pracuję dzień w dzień z psem. Z psem, który boi się psów. Tak, boi się. Jest to uciążliwe, zwłaszcza, że do listopada tamtego roku problem z psami nie istniał. Psy były tłem, były ignorowane. Niestety ciąża urojona i hormony robią swoje. Efekty uboczne są dla nas nieco kłopotliwe.
Zawirowanie hormonalne i kilka ataków ze strony psów dały się we znaki. (psów ulicznych, no bo to, ze jakiś pies u kogoś przebywa, a cały dzień biega po ulicy, to nie jest pies domowy).
Ze strachu nie da się wyjść "od tak". Pierwsze fazy strachu dosyć szybko przygasiłam. Ale potem znowu zaczęły się ataki.

Zdarzały się ataki podczas załatwiania swoich potrzeb fizjologicznych - tak, kiedy Santa sikała podbiegł pies i ją zaatakował (myślałam, że sama rozszarpie tego psa). Pierwszy raz miałam okazje zobaczyć jak pies biegnie z końca ulicy sprintem i wbija się mojego psa...
Było jeszcze kilka przypadków, ze strony psów-szczekaczy, które skutecznie też wkurzały Santę.

W każdym przypadku, kiedy dochodziło do spięcia, to JA musiałam ratować czyjegoś psa. Nikt, powtarzam NIKT nawet nie przyspieszył kroku, kiedy to ich pies był przygniatany przez wielkiego owczarka.
Nikt nawet się nie odezwał słowem. Nigdy nie usłyszałam "przepraszam". To ja pytałam się czy psu się nic nie stało, bo chyba tylko ja jestem odpowiedzialna za czyny swojego psa...


 I tak, dzień w dzień wychodząc z psem na spacer staram się przechodzić przy jak największej ilości psów. Z każdym psem, jest postęp. Santa nie zwraca uwagi na psy, do czasu. Do czasu, kiedy znowu jakiś kundel jej nie zaatakuje.
Cholery idzie dostać!!
Nie można się zrelaksować na spacerze, bo musisz się zastanawiać "a ten to zapnie tego psa?", " a ten pies biegnie po śmierć czy się zatrzyma?"

 I gdy słyszę te cudowne słowa "piesek czy suczka?" to mam ochotę puścić Santę i samej podejść do tej osoby złapać za łeb i walnąć kilka razy głową o mur.



wtorek, 24 listopada 2015

Strzeż się behawiorysty!

Nikogo bardziej nie boję się niż treserów i behawiorystów z dyplomem! Ale takich wiecie.... takich 100% pozytywnych. Najbardziej pozytywni z pozytywnych. Takich, którzy opowiadają ludziom swoja zdobytą wiedzę teoretyczną kropka w kropkę. Formułkę, której wykuli się na pamięć, by zdać egzamin, dający im uprawnienia na nabijanie ludzi w balon.

Nie uważam, że moja wiedza jest przeogromna i jedyna ze słusznych. Po prostu, pewne (większość) kwestii mi się nie zgadza z pewnymi prawami.


Ostatnio więcej interesuję się tematem, bo próbuję pójść w tym kierunku. Może niektórzy się domyślają, ale dążę do założenia swojego Centrum Szkolenia Psów. Niestety szukanie odpowiedniego terenu jest trochę trudniejsze niż myślałam... Ale o tym, może kiedy indziej ;)

Rozglądając się za odpowiednią szkołą, która pomogłaby mi wejść w "biznes" pytałam głównie o kontakt do osób, które ukończyły podobny kurs w danej szkole oraz o sama możliwość podejścia i zobaczenia jakimi metodami szkolą psy.

Pewnie niektórzy z Was, ma mnie w znajomych na facebooku albo od czasu do czasu podejrzy co tam u nas. Co jakiś czas wstawiałam posty o dosyć absurdalnych sytuacjach, które mnie spotkały, albo informację od moich (nie)ulubionych behawiorystów.


Pytając o pewne rzeczy u "specjalistów" starłam się udawać taką... mało ogarniającą co się z czym je. Dawałam ponieść się fantazji mojemu rozmówcy.
Zawsze jako pierwsze pytanie padało: "a co to za rasa?" - jakby to była najważniejsza informacja...
Zgodnie z prawda odpowiadałam, że owczarek niemiecki. Oczywiście nie dopowiadałam, ze z linii użytkowej. Po co? Przecież jest specjalistą, może dopyta czy chociaż z hodowli czy z pseudo, schroniska, z ulicy... ;)


Zadawałam zawsze dwa pytania:

- Mój pies ciągnie na smyczy, co radzisz?
- Mój pies nie wszystkie psy akceptuje, co robić, jaka jest tego przyczyna?

W odpowiedzi na moje pierwsze pytanie, dowiedziałam się, że niestety Santa mnie zdominowała.
Dlaczego?
Dlatego, że trzyma w pysku smycz! I sobie czasem szarpnie.

A teraz moja odpowiedź, dlaczego Santa trzyma smycz.
Smycz jest dla niej elementem wyciszenia. Podobnie jak piłka, trzymanie smyczy uspokaja ją. W momencie dużego pobudzenia wyładowuje swoją ekscytację na smyczy, a nie na moim barku. Kiedy ekscytacja minie - ekscytacja, to ten moment, kiedy pies się zaczyna szarpać jak sardynka w kałuży - Santa wyrównuje tempo do mojego, ewentualne psy, które postanowiły wydrzeć japę albo rzucić się na Santę nie są dla niej aż tak ważne, żeby puścić smycz! Co jest dla mnie bardzo wygodne, bo żal by mi było patrzeć na zagryzionego psa. To jest po prostu magia, ze trzymanie w pysku smyczy czy piłki jest dla tego psa tak ważne że daje sobą "pomiatać" przez inne psy.


Następna odpowiedź na moje pytanie zwaliła mnie z nóg. Usiądźcie wygodnie, bo wstrzeli Was w fotel.
Agresja w stosunku do obcych psów u Santy wzięła się od.... uwaga.... od aportowania piłki!!!
Teraz wszystko jest jasne, świat stał się dla mnie prostszy, tęcza znów pojawiła sie na mym niebie..
A tak poza tym gorszej bzdury w życiu nie słyszałam.
Owszem, agresja może się zdarzyć przy aportowaniu piłki, ale PRZY I W TRAKCIE, a nie kiedy pies idzie na spacer i pies który do nas podleciał stwierdził "a skocze sobie na Ciebie" i następuje spięcie.

Ale dobra. Żeby nie było, jak wyżej opisze sytuację.
Pani "trener" opisałam sytuację, dlaczego tak się dzieje i jaka mogłabyć tego przyczyna.
Otóż, pies od szczeniaka miał kontakt z innymi psami. Została kilkukrotnie pogryziona, z nieznanego dla niej powodu. Do 2 roku życia psy ignorowała, po ciąży urojonej i dostaniu hormonów jej tolerancja do psów zmalała do tego stopnia, że przestała akceptować obce psy. Psy, które pierwszy raz widzi na oczy, ale są w naszym stadzie, są okej. Obce psy do odstrzału, ale tylko jeśli zbliżą się do niej samej. Suka boi się psów, ponieważ nie zna innej drogi rozwiązania konfliktu niż atak na atak. Po prostu - nie nauczyła się tego za młodu.

Myślę, że odpowiedź jest banalna. Strach i lęk przed psami.

Ale dobra. Słucham odpowiedzi mojej rozmówczyni.

- Jaka to rasa?
- Owczarek niemiecki - odpowiadam.
- Aha, to wszystko jasne. Wszystkie owczarki są pierdolnięte. A robisz coś z tym psem?
- Tak, od 2 lat trenuje między innymi IPO
- Tak jak myślałam, IPO to najgorsza rzecz, którą można podarować psu. Ja mam same psy po IPO które są agresywne.
- Może trafiły do złego trenera, który trenuje po krzakach - odparłam wzburzona, ale staram się zachować postawę laika.
- Nie, to dlatego, że rozwija sie popęd łupu, a potem psy atakują inne psy.

Zamilkłam, ponieważ cisnęło mi się tylko jedno stwierdzenie podsumowujące, ze psy są na tyle prymitywnymi zwierzętami, ze nie odróżniają małej piłki, od wielkiego osobnika swojego gatunku.
Jasne, pies może pomylić małego psa z kotem, na przykład. Ale nie róbmy z psów debili.

Oczywiście dostałam wskazówkę. Jakże! Tylko nie wiem, kto by bardziej ucierpiał. Mój bark czy pies, na którego Santa by zareagowała agresją.
Dostałam o to taką radę: gdy zobaczę psa na horyzoncie, mam odwrócić się tyłem do tego psa (tego obcego) i czekać na reakcje Santy.
Może i to skutkuje, ale nie u tego psa i nie z taką masą....

Po kilku dniach dowiedziałam się, ze ów "trener" jest absolwentem szkoły, do której pisałam o kurs. (szkoła która robi kursy, nie mając nawet grupy z podstawowego posłuszeństwa - rak chętnych, ciekawe czemu?)
Zapytałam jaką metoda szkoli.
I tu ponownie zdębiałam........
"Używam samych smakołyków. Eliminuję z życia psa ZABAWKI, ponieważ one ROZBUDZAJĄ POPĘD ŁOWIECKI I AGRESJĘ".
Ojapierdolę powiedziałam po cichu i słuchałam dalej.

Oczywiście zrezygnowałam z dalszego poszukiwania. Niestety, ale w Polsce jeżeli ktoś nie trenuje psów "pod sport" o szkoleniu wie tyle, co Santa o funkcji trygonometrycznej...


Jestem przerażona, że takie osoby, biorą grube pieniądze od ludzi, którzy dalej powielają swoje mądrości i w rezultacie mamy... w zasadzie to nic nie mamy, oprócz wydanych kilku stówek za kurs... ;)

____________________

Agresja do psów została mi wyjaśniona przez Jiriego na seminarium. I niestety, to nie z powodu piłki... A jednak... ze strachu przed nieznaną reakcją obcego psa.
Hmmm... i wiedziałam to ja - niecertyfikowany trener swojego psa :P

środa, 18 listopada 2015

Seminarium z Jiri Scucka.

W ubiegły weekend byliśmy na seminarium z Jiri Scucka. Jego doświadczenie w pracy z psami to ponad 35 lat. Jego celem jest popularyzacja szkolenia psów opartego na komunikacji linii człowiek - pies i wysokiej motywacji do pracy.

Tematem seminarium było: Posłuszeństwo - naturalna komunikacja a szkolenie. Rozwiązywanie problemów.
W trakcie części teoretycznej poruszyliśmy takie tematy jak: Pies i człowiek - zderzenie kultur, jasne sygnały, timing, motywacja, refleks, dyskomfort, korekta, kształtowanie, jak przebiega ćwiczenie?

Na seminarium nie pojechałam z jakimiś wygórowanymi problemami. Jasno wiedziałam z czym się borykamy i potrzebowałam jasnego przekazu co zrobić, by to wyeliminować.

Na seminarium pracowaliśmy nad motywacją podczas zawodów i egzaminów oraz nad trzymaniem aportu. Przy okazji Jiri poćwiczył z nami puszczanie piłki, bo jak to powiedział "w lesie tak samo goni Ci tylko za sarnami, a za królikami już nie?"

Na seminarium było bardzo dużo obserwatorów i 11 psów ćwiczących. Oczywiście okazało się, że 7 na 11 psów miały problem z lękiem i totalnym olaniem właściciela, dlatego nie chciały pracować.
Obserwowanie uświadomiło mi jedną najważniejszą rzecz, zwłaszcza, gdy Jiri bardzo się zdenerwował, gdy wałkuje temat o lęku i agresji pół godziny, wchodzi pani z psem, który rzuca się ze strachu na Jiriego, a ta go szarpie i rzuca (karci) za agresje lękową.
I nagle mnie olśniło, dlaczego problem z agresją do psów u Santy co jakiś czas się pogłębia a nie zobojętnia.


To seminarium bardzo dużo mi dało. Najbardziej dlatego, że w końcu mam utrwalone podstawy. Wiem, po co, dlaczego, kiedy, jak i skąd co się wzięło. Rozjaśniło mi pewne metody treningowe oraz techniki uczenia psa.

Jiri ciągle powtarzał, że jeśli nie będziemy szanować swojego psa, nigdy nie będziemy mieć wyników w sporcie.
Pół żartem pół serio kazał nam zrobić sobie dwa napisy i patrzeć na nie tak długo, aż ochłoniemy kiedy coś nam nie wychodzi z psem.

"Pies nigdy nie jest odpowiedzialny za swoje zachowanie" i " kto kogo szkoli?"




Przejdźmy do naszych wyjść.

Santa była w okresie rui, więc jej mózg w piątek był już na granicy "muszę gwałcić wszystko co się rusza", na szczęście upatrzyła sobie jednego osobnika płci męskiej i to na nim chciała wylać swoje amory :D Trochę byłam zawiedziona, że kolejny raz gdzieś jedziemy i kolejny raz dostała cieczkę akurat teraz! 
No trudno. Niby "pies sportowy", ma pracować nawet jak mózg zostawiła w domu. Co będzie to będzie.

Pierwsze wejście miałyśmy w sobotę.
Byłam ciekawa jak będzie pracować, w końcu nie codziennie wstaje o 2 w nocy, jedzie 4h  i jeszcze zostaje na kilka godzin w obcym pokoju, bo pańcia słucha jak komunikować się z tym dzikusem ;)

Potem jeszcze posiedziała sobie w samochodzie bite 3-4 godziny na praktyce. Na szczęście dla Santy samochód jest oazą spokoju i przespała całą imprezę.

Kiedy przyszła nasza kolej. Uzgodniłam z Jiri jaki mamy problem.
Miałam  pokazać jak zaczynam trening. Nie wiem czy minęła minuta i Jiri powiedział, żebym skończyła :D

Domyśliłam się jaki wykonuję błąd, bo właśnie po to przyjechałam - żeby znalazł receptę na to co robię. Kazał schować piłkę i zamknąć psa. Od tak.
Kiedy kierowałam się w stronę samochodu, Jiri krzyczał, żebym spojrzała na psa.
Pies jak pies, idzie.
No właśnie. Idzie.
Schowałam piłkę, zainteresowanie zniknęło.
Kazał wrócić.
I czekaliśmy, aż Santa się mną zainteresuje bez piłki.

Myślę, że całego procesu opisywać nie będę.. Trzeba było przyjechać... :P

Następnie zajęliśmy się aportem.

Aport także zrobiłam "po swojemu". Santa zaczęła memlać, więc dałam jej korektę "tsss".
Jiri pokazał mi jak zrobić aport poprzez negatywne wzmocnienie, które uwaga! tylko z nazwy jest takie straszne (jakby ktoś czytał i był 1000 % pozytywny).
Ponownie sukces.
A ja się ufajdałam po łokcie z nauką aportu przez 2 lata jeżdżąc i radząc się różnych specjalistów i trenerów... Ufff... w moim wieku nie mogę się już denerwować, więc przemilczę tę kwestię.

Jiriemu podobała się moja praca z Santą i sama zainteresowana :)
Obrastam w piórka, gdy ktoś taki chwali nasz team. Aż chce się dalej ćwiczyć mając świadomość, że to wszystko nie poszło jak krew w piach i jednak ma to jakiś wyraz.


Następnego dnia, po odespaniu całego dnia w trybie zombie udaliśmy się na drugą część teorii. W której omawialiśmy techniki szkolenia, metodę szkolenia, sposób nagrody, itp.

Oczywiście lało i wiało cały dzień. Zapadła decyzja, że zostaniemy w hotelu, a właściciel udostępni nam salę weselną na trening... :)

Sala była, krótko mówiąc trochę upiorna :D
Dla Santy, był to pierwszy trening w takich warunkach.

Trening zaczęliśmy tak jak Jiri radził w sobotę i przed samym naszym wejściem w niedzielę.
Gdy Santa już sama wkręciła się w tryb pracy jej napięcie i frustracja narastała do tego momentu, że piłka była tylko jakimś dodatkiem do całej sytuacji! Ćwiczenie samo w sobie było dla niej tak ważne, że skupiła się tak bardzo na trzymaniu pozycji, że w pewnym momencie naprostowała się i cofnęła do tyłu (w sensie, trzymała pozycje przy nodze). Jiri zrobił nam rozproszenie w postaci klaskania, klepania psa, gwizdania, tuptania. Nachodził na nas, wpadał na Santę, ocierał sie o psa.
Jestem przeszczęsliwa i popadam w samozachwyt nad swoim psem, bo nawet jej oko czy ucho nie drgnęło w takiej sytuacji!
Coś niesamowitego ;)





Jestem bardzo zadowolona po tym seminarium.
Wiedza teoretyczna, która napłynęła z wielkim tsunami, pomoże mi w zrównoważonym i świadomym treningu z Santą. Dowiedziałam się wszystkiego czego chciałam, a nawet nad to czego potrzebowałam i teraz jestem już bardziej przekonana, że z kolejnym psem nie popełnię takich samych błędów co z Santą. Podejrzewam, że bez tego semi - zrobiłabym podobne błędy, może wyszły by one w mniejszym stopniu, ale kolejnego psa "popsułabym" przez nieświadomość swoich czynów.

Z czystym sercem mogę polecić Jiriego. Jest na prawdę świetny w tym co robi. I na pewno wybiorę się jeszcze na jakieś seminarium, które będzie prowadził.

piątek, 13 listopada 2015

Emocje



Emocje w pracy są ważne. O ile nie najważniejsze.
Nad emocjami pracuje się na każdym treningu. Emocji
wymagamy od każdego psa.
Najlepiej, gdyby te emocje były pozytywne, zrównoważone. Często się jednak zdarza, że pies podczas treningu jest rozchwiany. Ciałem jest z nami, myślami goni za królikiem.



Czemu wspominam o emocjach?
Otóż emocje to nasz największy problem w obronie.
Dlaczego?
Żeby móc wyobrazić sobie nasz problem musimy przenieść się w przeszłość, kiedy to zaczynałyśmy naszą przygodę z obroną.
Kiedy Santa była dla mnie przeciwnikiem, a nie partnerem. Kiedy ja myślałam, że wiem, a tak na prawdę pokonywał mnie temperament nastoletniego psa. Bądź co bądź mocnego, temperamentnego i pewnego siebie użytka, który urodził się by zostać Terminatorem.


Na obronę poszłyśmy kiedy Santa miała rok. Było posłuszeństwo, było podporządkowanie (tak myślałam), było wszystko, tylko nie było emocji i podstawy w pracy - współpracy.

Wymagałam od psa, żeby zrobił coś co umie, ale mózg był daleko - gdzieś przy pozorancie.
Nie wiedziałam co robić, więc zdałam się na pozoranta, na ludzi, którzy trenują już z kolejnym psem i wiedzą co robią. Teraz wiem, ze to wszystko poszło jak krew w piach. Rady były dobre. Jasne, ale nie przy psie, który szaleje jak mrówka ewakuująca się z mrowiska, a ja jestem jakimś dodatkiem do smyczy.



W końcu wiedziałam jak ma wyglądać obrona! Super. Nie wiedziałam tylko, co zrobić by i nasza obrona tak wyglądała... Weszły moje nerwy na trening. Santa reaguje mocno na moje emocje na stres, na złość, na nerwy. Ja nie wiedziałam co robić, pies tym bardziej - salsa zamiast mózgu. W nerwach próbowałam zrobić coś, co chciałabym, aby wyszło. Chciałam, żeby od tak, na pstrykniecie palcem Santa zmieniła się o 180 *. Domyślacie się chyba, ze nie wyszło?


Poszukałam pomocy u kogoś, kto zawsze pomaga nam rozwiązywać wszelkie problemy z Santą :D
Największym plusem było to, ze byliśmy sami. Nikt się nie gapił, nie komentował, nie pospieszał.

I tak po 2 latach treningów obrony cofnęliśmy się do podstaw. Czyli tradycja - całe życie na poprawianiu błędów :D

Nauka słuchania MNIE, nauka kontroli swoich emocji i wyuzdanych widzimisię Santy.
Praca nad konfliktami powstałymi przy oszczekaniu. Był sukces, który oczywiście Santa postanowiła zwieńczyć.. porażką. Na szczęście został jeszcze złoty środek, którego nieco się boję, ale innego wyjścia nie ma.


 Aktualnie Santa zachowuje się już prawie jak normalny pies w obronie. Ale przed nami jeszcze dłuuuuga droga jeśli chodzi o równowagę.
Mam nadzieję, ze rok 2016 będzie tym momentem, kiedy wyjdę na boisko i zdamy IPO1 ;)







sobota, 24 października 2015

RECENZJA: karma mokra Rocco

Nie jestem zwolenniczką mokrych karm - wolę iść do rzeźnika i dać psu prawdziwe 100% mięsa niż ufać, że w tej zmielonej papce z puszki jest mięso.

Ale jednak skusiłam się!
Dlaczego?
W zasadzie tylko dlatego, że chciałam przyspieszyć proces nabierania masy u Santy przed ciążą.


Trafiłyśmy na okazję w Zooplusie Rocco Classic 6x800g.
Kupiłam, niech ma dziecko raz do roku ucztę ;)

Wybrałam smaki:
  • Czysta wołowina
  • Wołowina z zielonymi żwaczami
  • Wołowina z sercami drobiowymi
  • Wołowina z dziczyzną
  • Wołowina z kurczakiem
  • Wołowina z łososiem morskim
  • Wołowina z sercami cielęcymi 
"Karma dla psa Rocco odżywia naturalnie i zawiera tylko prawdziwe kawałki mięsa (żadnych mączek mięsnych lub produktów ubocznych). Rocco zostało wyprodukowane ze świeżego mięsa. Przy produkcji konsekwentnie zrezygnowano z jakichkolwiek dodatków chemicznych."

"Rocco Classic to wysokogatunkowa, pełnowartościowa karma dla psów. 100 % zawartości Rocco stanowią mięso i podroby." - tak pisze producent. Sprawdźmy.


 Głównym testerem była oczywiście Santa, ale w miedzy czasie przybłąkał się kot, który mówił że dobre ;) Kot po Rocco nie zaczął szczekać, a sama Santa oszalała na punkcie tej karmy (jak zresztą na wszystko co jest do jedzenia).


Gdy pierwszy raz otworzyłam puszkę (wołowina z sercami drobiowymi) zdziwiła mnie obecność prawdziwych serc drobiowych poprzekrawanych na pół. Oczekiwałam jakiejś zmielonej papki, albo kilku kostek opływających w galarecie.
Dodatkowym atutem jest zapach - delikatny ale wyrazisty. "Nie kuje w nos", jak niektóre karmy mniej lub bardziej z sieciowych linii.
Mokra Roco (wołowina i zielone żwacze) + Markus-Muhle



 Dawkowanie

 Karmę podawałam samą jak i z dodatkiem karmy suchej Markus-Muhle.
Rewelacji żołądkowych nie było. Kupa zawsze zwarte, małe i nie śmierdzące.
Karmy nie podawałam regularnie, więc santowy zapaszek z pyska zbytnio się nie zmienił.


Producent zaznacza, że na każde 10 kg psa należy podawać ok 400g karmy. W przypadku Santy wychodziłoby to ponad jedną puszkę. Natomiast nam jedna puszka schodziła na 3 porcje.

Około 350g na śniadanie mokra karma Rocco bez dodatków w postaci suchej karmy. Na kolacje około 250g - 300g + 100g suchej Markus-Muhle.

Dużo czy mało? W zasadzie nie wiem, pierwszy raz stosuje morką karmę. Pies jest najedzony lub na lekkim głodzie (po karmie bez dodatków) ale nie ma też wypchanego żołądka - bez efektu jojo :D




Cena
Za pakiet Rocco Classic 6x800g w sklepie Zooplus zapłaciłam 32,80 zł co daje 6,83 zł / kg.
Kolejny produkt, który bez ładnej naklejki i kampanii reklamowej jest tańszy i o wiele lepszy niż popularne produkty na topie do testowania.. ;)

Czy polecam?
Jasne, to świetna karma nawet jako dodatek do zabawek czy suchej karmy dla urozmaicenia diety. 


Ja jednak wolę podawać prawdziwe surowe mięso. Nieprzetworzone, niezmielone. Takie jakie wilki lubią najbardziej ;)




Miska po zjedzeniu mokrej karmy Rocco. Każdy zakątek dokładnie wylizany :)



środa, 14 października 2015

Wybór psa

Gdy w końcu chce mi się pisać i mam o czym pisać na blogu, to nie mam internetu.
No na prawdę, śmieszne.
Doprawdy. 

Wiecie, co jest najgorsze, gdy wybiera się psa dla siebie?
Świadomość.

Świadomość zdrowia, psychiki, cech rasy. Świadomość ciężaru, że jak coś spieprzysz, to potem nie ma odwrotu. Chyba, że kolekcjonujesz psy. I potem każdy jest "spełnieniem marzeń"... ;) 

Niestety nie mam na chwilę obecną warunków ani na miot, a nawet na kolejnego psa. 
Chociaż w mojej głowie od dawna kłębi się pomysł na drugiego psa, tylko nadal nie wiem na jakiego psa.

I to jest ten problem. 

Jeszcze większym problemem jest fakt, ze nadal nie wiem CO JA CHCĘ Z TYM PSEM ROBIĆ!?

"Marta rób obi, rób obi, rób obi"

Marta idzie na treningi IPO

"Marta chce robić IPO, robić IPO"


W zależności od tego co chcę robić mam wybór między jedną a drugą rasą. Łącznie moją głowę zaprzątają 4 rasy!!
A i tak na razie drugiego psa mieć nie mogę.
Szaleństwo.

Pierwszą wiadomą rasą jest oczywiście Owczarek Niemiecki z linii użytkowej. Jak dla mnie perełka wśród ras. Mam nawet już upatrzoną potencjalną matkę. Typowo sportowa suka. Bez agresji, frustracji. Sam łup. Mała, skoczna, jedyna suka, która robi takie czołówki w Polsce (zasługa pracy typowo sportowej w łupie).
Tylko, że chciałabym spróbować czegoś innego...

Czegoś, co obiecywałam sobie, że będę mieć i już! Owczarek Belgijski Malinois. Marzenie z lat, gdy myślałam, że wiem wszystko o szkoleniu. (a przynajmniej większość). Przez te 3 lata udało mi się poznać jak funkcjonują te psy, jak myślą - zresztą Santa pokazuje mi to na każdym kroku. Toż to taki maliniak w skórze użytka. Świetnie. W związku z tym, że wiem jak bardzo trzeba mieć oczy dookoła głowy i du... żeby czegoś nie zrobić, coby sobie piesek nie uznał "a przecież ty kiedyś pozwoliłaś/nie zareagowałaś/nie widziałaś/itp...". Szczerze wolę coś prostszego w obsłudze. Z czasem też zmienił mi się kanon piękna u psów.. Jednak nadal pragnę psa z takim popędem socjalnym jak typowy Malin..

Kolejne dwa psy, to takie ukryte marzenia, które gdzieś tam od czasu do czasu przyprawiają mnie o kilka godzin analizowania rasy i hodowli... 

Pierwszy to Owczarek Australijski Kelpie. Wpadł mi w oko, kiedy to dawno, dawno temu na jednej z przyrodniczych stacji leciał serial o rasach psów i tam był On. Ten który skacze po owcach. Mały, silny, nieustępliwy. No i piękny. 


I teraz zaczyna się coś czego nikt by się nie spodziewał.. :D


Border collie, nie ma dla mnie bardziej zepsutej rasy w Polsce. Nawet eksterierowe owczarki ustępują im miejsca.
Jednocześnie nie ma też rasy, z którą zrobiło by się coś łatwiej, szybciej i efektowniej.
Pośród tej całej sterty pseudo i mniej pseudo hodowli borderów z ZK, znalazłam 2.. 3, które przykuły moją uwagę. Niestety jestem jeszcze za mało odważna, mam za mało wiedzy i za dużo osób życzy mi źle ze świata borderowego bym w Polsce znalazła coś jakościowego... Chociaż nadal wierzę!

I to na tyle mojego wywodu.
Musiałam to z siebie wyrzucić, bo myśli które kłębią się w mojej głowie już mi się mieszają i w końcu zapomnę wszystkiego o czym chciałam napisać.


Na razie bez zdjęć, bo jak mówiłam... Brak internetu :(

środa, 30 września 2015

Jak pies z kotem

Znalazłam motywację do pisania regularnych postów na blogu, mam nadzieję, że będziecie mnie jeszcze bardziej motywować pisząc komentarze i prowadząc ze mną konwersację pod postami! :)


Największym wrogim i dożywotnią jednostką unicestwienia przez Santę od zawsze były, są i będą koty.
Co zrobić, gdy trzeba zamieszkać z kotem pod jednym dachem?!
To i inne pytania (np. jak przewieźć kota w kilku częściach do weterynarza?) zadawałam sobie patrząc na Santę, której życiowym celem jest zabicie wszystkich kotów na świecie.



Sprawę ułatwiał fakt, że kot wychowywał się z psem i nie reagował panicznym strachem, gdy widział psy na horyzoncie. Niestety, nie był na tyle odważny, żeby wytrzymać w jednym miejscu, gdy wściekła bestia wyrywała się do niego, w wiadomym celu.

Początki nie były łatwe.
Pierwsze spotkanie odbyło się na krótkiej smyczy i w kagańcu. Wcześniej natomiast wymagałam od Santy skupienia w miejscu gdzie kot był i się zmył. Nastawiałam sie na mega trudne zadanie, ale kabanosy skutecznie przekonały Santę - przecież to takie wysuszone koteczki... :)

Kolejna faza, to krótkie spotkanie na podwórku po którym kotek chodził, ale Santa dzielnie czekała na hasło do ataku na kotka, którego rzecz jasna nie otrzymała.

Nadeszła ta chwila kiedy spotkanie - kot-pies przeobraziło się w "jak to kot i nie mogę go zjeść?". Nastał moment przeprowadzki.
Był wieczór, kot chodził niczym ninja i trudno było go zobaczyć i usłyszeć. W taki sposób najwięksi wrogowie spali na jednym łóżku, a pomiędzy nimi wylądował Rafik. Tak dla niepoznaki.

Następnego dnia kot większość życia spędził na moich rękach, a Santa walczyła sama ze sobą. Jej światopogląd odwrócił się o 180 stopni. Nagła zmiana planów. 

Santa doskonale wiedziała, że nie można, ale popędy robiły i nadal (niekiedy) robią swoje. Wygląda to jednak nieco makabrycznie, gdy wielki łowczar rzuca się na małego, słodkiego, czarnego koteczka. Na szczęście żaden atak nie przybrał opcji użycia zębów (co prawda Santa już nieco szczerbata, ale jeszcze kilka zębów jej zostało). Na kocie zazwyczaj zostawała jedna, wielka mokra plama. Trochę lepkiej śliny i niewielki szok.
Santa oczywiście ze świadomością złego czynu sama grzecznie wracała na miejsce i cieszyła się "hehehe przepraszam :x".


Z dnia na dzień ciekawość Santy stawała się coraz większa. Najpierw obserwowała kota z pewnej odległości (co kusiło ją do wystartowania do kota). Z czasem zmniejszała odległość i wyciągając szyję jak ręka Gadżeta zbierała dane o tej czarnej kupce sierści.. Nie wiem czego bardziej się bała - mnie, kota czy własnych popędów, że nie wytrzyma napięcia.

Jestem bardzo zadowolona z faktu, że wystarczyło jedno spokojne słowo i Santa sama odchodziła od kota i z machającym ogonem cieszyła się do mnie i z dumą na pysku "widzisz jaka jestem grzeczna?".

Każdego dnia ten dystans się zmniejszał, aż czas wąchania kota przekroczył kilkanaście sekund a ślina Santy znalazła się na kocie ze względów przyjacielskich (poznania smaku kolacji).
Kot był nieco onieśmielony. Trzymał dystans do Santy, toż to nigdy nie wiadomo czy chce się bawić czy cię zjeść ;)
Ale przyszedł i ten moment, że i kot zaczął bawić się Santy ogonem :D



Morał z tego taki, że jak trzeba to i z największego wroga można uczynić przyjaciela.. :) Wystarczy chcieć, albo mieć nad sobą osobnika wyższej rangi :P

Santa i Koteł nigdy nie zostaną najlepszymi przyjaciółmi. Popędy zostaną popędami, a okres 4 tygodni pobytu z kotem niedługo dobiegnie końca.
Niestety najprawdopodobniej Santa do starości zostanie jedynaczką, więc chce czy nie chce musi się ze mną męczyć w pojedynkę i niestety żaden kot czy inny pies nie wysłucha jej żalów, gdy znowu będzie musiała iść na swoje miejsce za złe sprawowanie.

poniedziałek, 28 września 2015

Przyszły niedoszły hodowca

Mija już prawie tydzień od momentu podjęcia najtrudniejszej decyzji w moim życiu.
Rezygnacja z krycia Santy.
Prowadziłam ze sobą walkę.
Walka pomiędzy sercem i rozumem.
Walka pomiędzy marzeniami a rzeczywistością.
To była słuszna decyzja, ale bardzo bolesna.

Każde wspomnienie, każde zapytanie "jak to nie kryjesz?!" wywołuje u mnie nagły wzrost wilgotności oczu...

To nie jest czas, a przede wszystkim nie jest to miejsce na odchowanie szczeniaków.
Postawiłam sobie wysoko poprzeczkę, jeśli nie byłam wstanie jej dosięgnąć, to znaczy, że czegoś brakuje.

Nie chcę kryć dla własnej przyjemności.  Za bardzo cenię Santę i Philla.  To nie są psy, które rozmnaża się po to by ich potomstwo ujadało za płotem, a ich jedynym zajęciem będzie bezsensowne łapanie rzucanej piłki... To są wyjątkowe psy.
Nie, nie, nie..
Mam inny cel i inną wizje hodowlaną.
Nie nadaję się na bycie egoistką, która powołuje na świat kolejne psy, na które nikt nie czeka.. Dla własnej satysfakcji i biznesu.

Aby krycie doszło do skutku potrzebne mi były pewne 10 osób. Każda osoba doskonale wiedziała o wadach i zaletach Santy i Philla. Z większością się spotkałam. Większość się zakochała, niektórzy się przerazili.
Nie, wbrew oczekiwaniom (tak, wszyscy czekaliśmy, aż Santa coś odwali) Santa żadnego psa nie zagryzła, ba! nawet pozowała do zdjęć. Okazało się, że Owczarek Niemiecki to jest jednak dosyć trudna rasa! Trzeba być konsekwentnym, nieraz trzeba krzyknąć - te psy potrzebują mocnego argumentu zwykłe "piesku nie rób tak"  mają w szerokim poważaniu. I parę innych dziwnych rzeczy, które cechują użytki od innych "miękkich ras"...
Większość była pewna, ze da sobie radę.. pfff przecież to TYLKO Owczarek Niemiecki, ale będą nosiły geny Santy, które utrudniają życie zwykłym śmiertelnikom :D
Cieszę się, że niektórzy zostali i (może) poczekają do momentu krycia Santy, a przez ten czas będą się pilnie przygotowywać do przybycia tej małej Szatańskiej Kulki.

Uważam, że rolą hodowcy jest propagowanie i UŚWIADAMIANIE ludzi, a nie sprzedawanie byle komu i byle co, byle się pieniążki na koncie zgadzały...


Jednak, to brak odpowiedniego miejsca spowodował, że ostatecznie podjęłam tę decyzję.
Na ten moment wróciłam do rodzinnego domu. Wizja była optymistyczna prawie wolne mieszkanie, podwórko.
Mama, Rafik i kot.
Rafik - zapchlony uliczny łazik spowodował, że Santa była (jest) cała zapchlona - nie wspomnę o szczeniaka co może do domu przynieść taki "lotny" pies.
Kot - kot miał być największym wyzwaniem. okazał się łatwizną.
Mama - stosunki z moją mamą pozostawię bez komentarza. Ale mam już dość.


Jeśli dojdzie do krycia, odbędzie się ono wiosną 2017.
Do tego czasu planuję z Santą zrobić IPO1, PT 2, PT3, OBI1, freestyle na DCDC oraz spróbować swoich sił w zawodach APr1, a może i w oficjalnych zawodach IPO?


To będzie intensywny rok.
25 października wybieramy sie do Warszawy na rozpoczęcie grupowych treningów OBI
14 i 15 listopada jedziemy na seminarium, które (błagam) powinno nam pomóc w rozwiązaniu ostatniego problemu z aportem i może coś Jiri Scucka wymyśli z pozycją Santy przy nodze, a właściwie jej głową.
Następnie wybieramy się do Czech na walkę z rękawem, będą leciały iskry... ;)

środa, 9 września 2015

3 lata jak z bicza!

Równe 3 lata temu (kiedy to na początku września temperatury sięgały 25 stopni a nie 10...) Santa zawitała u mnie w domu.

Każdy pies wywraca nasze życie do góry nogami, ale to co zrobiła Santa, a raczej kolejne etapy wspólnego życia i skutki pewnych sytuacji sprawiły, że Santa zrobiła w moim na prawdę niezłe... przemeblowanie ;)


Postawiłam sobie bardzo wysoko poprzeczkę. Wtedy myślałam: "Przy trudnym psie dużo się nauczę, będzie fajnie". Z biegiem czasu, gdy wspominam, to co robiłam na początku ręce i włosy opadają. Zwłaszcza, gdy byłam samoukiem. Na pewno przyniosło to efekty, wiele się nauczyłam.
Teraz mam duży wachlarz doświadczeń i doszczętnie popsutego psa pod względem sportu.
Już nie wespniemy się razem na najwyższe pudło, już nigdy nie osiągniemy takiego poziomu perfekcji, jaki bym oczekiwała.
ALE mam psa, który za pracę ze mną idzie na łeb, na szyję.
Mam psa, który jest zawsze zmotywowany, nawet gdy odwala głupoty na treningu, nawet gdy nawzajem utrudniamy sobie współpracę, nawet gdy dostanie po pysku, nawet gdy 10 raz powtarza to samo i nadal czeka na ten moment, gdy w końcu zrobi to, o co mi chodzi.
Mam też psa, który robi mi na złość i za nic w świecie nie chce na stałe wyprostować tyłka przy chodzeniu na kontakcie, mam też psa, który ma 3 lata i nie potrafi chodzić na smyczy nie napinając jej, charakterystyczne dla tego osobnika jest też puszczanie wszystkiego... oprócz piłki.

I mam psa, który jest najbystrzejszym i najbardziej zaangażowanym w pracę stworzeniem jakie było mi dane widzieć.

Santa pokazała mi też jakiego psa w przyszłości... nie chcę, choć chcę go sobie "zbudować" na fundamentach Santy. Pomimo kilku mankamentów Santa ma to "coś" czego szukam w psie. Tego nie da się opisać, to jest jasne, gdy tylko się na nią spojrzy. Wiem już czego oczekuję od psa, a co skutecznie przeszkadza mi w sporcie i w życiu. Wiem też jak odbierają mnie inni ludzie, toż to jestem odbiciem lustrzanym Santy i szczerze współczuje ludziom.. :)

Gdyby nie pies nie miałabym ŻADNYCH problemów. Ani z rodzicami, ani z tak zwanymi "dobrymi duszami", co wiedzą wszystko i koniecznie muszą pochwalić się temu światu, nie miałabym problemu z wyborem apartamentu na wakacje gdzieś w ekskluzywnym hotelu na Hawajach...

Ale nie miałabym też pasji i pewnie nadal siedziałabym w kącie ze zgaszonymi światłem i użalałabym się jak to mnie ludzie nie lubią, a świat jest taki zły.

Nie nauczyłabym się wyrażać własnego zdania, i co ważniejsze bronić go. Nadal wstydziłabym się tego, że mam plamkę na spodniach, teraz przejście w ufajdanych i z lekka upieprzonym w błocie i piachu stroju to dzień powszechny. No i żaden tężec mi nie straszny. Zakrwawione brudne ręce muszą poczekać na swoją kolej, teraz mamy trening! ;)



Teraz Santa umożliwia mi spełnianie kolejnych marzeń, choć już teraz wiem jak trudno jest przygotować się do hodowli w praktyce, ale o tym... w swoim czasie ;)

A my nadal czekamy na cieczkę!
Phill reprezentuje Polskę na Mistrzostwach Świata IPO w Szwajcarii, razem z naszym trenerem Patrykiem i Aiaxem.
Trzymamy kciuki! :)

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Agility w Kielcach

Wczoraj spotkaliśmy się z kolejnym potencjalnym służbą Szatańskiej Kulki. Obraliśmy kierunek Kielce. Tam Santa miała przemienić się na jeden dzień w psa sportowego Sylwii. To było nie lada wyzwanie, gdyż Santa miała stać się agilitowcem.


Wcześniej wybraliśmy się na spacer do parku i na wodowaniu Santy i do połowy Ozziego.
Niestety Santa nadal nie pożarła żadnego bezbronnego pieska, więc czekam na odzew wszechwiedzących.



















Pojechaliśmy na agility, gdzie również był biegający i szczekający piesek rasy border collie, który także przeżył... Rozłożyliśmy torek. Oddałam psa Sylwii i zaczęła się akcja.
Nie mam co się rozpisywać, to nie ja biegłam z Santą, ale z relacji prowadzącej psa nie wynika na tragedię:
"Z Santą pracowało mi się na prawdę bardzo dobrze. Skakała w Mkach, była szybsza niż oczekiwałam, słuchała tego co do niej mówiłam i nie biegała na pałę. Mi z kolei było bardzo trudno ją dogonić, przez co niektóre ruchy miałam opóźnione, i Sancie było trudniej wykonać to o co ją prosiłam bez rycia pyskiem w ziemię (ona tak hamuje..)
Mając na uwadze to, że miałam z nią kontakt tylko kilka godzin przed treningiem, nie znałam jej dobrze, ona mnie zresztą też dlatego mieliśmy utrudnione zadanie co do komunikacji i trochę obie improwizowałyśmy, jednak po treningu zostałyśmy pochwalone, że jak na pierwszy raz, to byłyśmy świetne!" - Sylwia Drabik













I na koniec film z przebiegów:

środa, 5 sierpnia 2015

Jak mieć psa i nie zbankrutować?

Ze względu na to, że utrzymuje psa z własnej kieszeni od dnia jego przybycia musiałam podejść do sprawy ekonomicznie. Musiałam znaleźć złoty środek miedzy "dobra jakość, a cena".


Psie artykuły należą do jednych z droższych ze względu, ze kupują je "koneserzy", miłośnicy psów, ludzie uzależnieni od zabawek, smyczek i obróżek :)
Jak wiadomo popyt napędza podaż.
Wiele marek każe sobie płacić za samą nazwę, gdzie jakość zostawia wiele do życzenia.

Muszę zaznaczyć, iż nie jestem osobą uzależnioną od kupowania psu rzeczy raz na tydzień, nie kolekcjonuje zabawek ani obroży. Natomiast przykładam szczególna uwagę do jakości i ceny akcesoriów i wykonywanych usług dla mnie i dla psa.



Zacznijmy od samego początku.

Zakup psa
Tak, tak... wiem. Jeśli chodzi o kupno psa, cena nie powinna grać roli. Jasne, zgadzam się. Ale niech ta cena będzie godna jakości kupowanego psa.
Dlaczego mam zapłacić 1500-2000 zł za psa po rodzicach, które mają zrobione minimum z wymogów hodowlanych. Po rodzicach, którzy nie wyróżniają się niczym szczególnym - psychiką, osiągnięciami, zdrowiem, dla niektórych ras i kolorem.
Istnieje zasada - płacę i wymagam.
Jest wiele hodowców, którzy przeceniają wartość swoich psów. Są też tacy, którzy za niewygórowaną cenę sprzedadzą psa przebadanego od A do Z, po Championach czy z dobrym wyszkoleniem.
W Polsce i na świecie jest 1234567890 hodowli - na prawdę, jest w czym przebierać.

Weterynarz
Podobnie jak hodowców weterynarzy jest równie dużo. Są weterynarze z powołania i z trzepania kasy na naiwnych ludziach. Osobiście przeanalizowałam wszystkie kliniki w Zgierzu i w Łodzi. Wyniki są takie jak myślałam - dosyć szokujące. Mnie trafił się świetny weterynarz prawie pod domem (w Zgierzu), do którego mogę chodzić dzień w dzień z każdym zapytaniem, z każda pierdołą. Z kleszczem, z za długim pazurem u psa, na wagę. Za większość usług nie płacę. Płacę tylko za szczepienia i za krople na kleszcze. Usługi są w bardzo dobrej cenie, ba! Za kastrację zapłaciłam 100 zł, gdzie inny wet chciał 300 zł. Po przeprowadzeniu się do Łodzi musiałam znaleźć dobrą klinikę weterynaryjną. A trochę ich jest w Łodzi. Szukając weta, który zrobi RTG trafiłam na klinikę oferującą chyba najdroższe usługi w całym mieście.
Dla przykładu kilka usług i cen:

Klinika weterynaryjna Na Stokach 
- 270 zł za prześwietlenie łokci z wpisem do rodowodu *
- 170 zł za prześwietlenie bioder z wpisem do rodowodu **
- 95 zł za badanie trzustki ***

Personel: mało zainteresowany pacjentami, mało kontaktowi, o wszystko trzeba wypytywać

Klinika weterynaryjna SOWA   
- 220 zł za prześwietlenie łokci (6 zdjęć) + prześwietnie kręgosłupa ( 2 zdjęcia) + narkoza z wpisem do rodowodu *      
- 100 zł za prześwietlenie bioder z wpisem do rodowodu **

Personel: profesjonalna obsługa, konkretne działania, każde badanie wytłumaczone "na co, po co, dlaczego".

Klinika weterynaryjna Włodzimierz Jachman:
50 zł - badanie USG jamy brzucha i jajników + lasery na kręgosłup + leki p-bólowe i p-zapalne
50 zł - lasery na kręgosłup, biodra, łopatki, tylne łapy
20 zł - badanie trzustki ***

Personel: bardzo miła obsługa, jak dla mnie aż za miła (ale kto co lubi), kontaktowi, do każdego psa zazwyczaj przychodzi lekarz i dwóch techników. Za każdym razem, gdy przychodzę pies badany od góry do dołu.

Jak widać nie opłaca się lecieć do pierwszego lepszego weterynarza, który wydaje się dobry, bo "drogi" i ma klinikę.

Karma
Rynek oferuje mnóstwo karm. Dla psów młodych, młodszych, juniorów, młodzieży, dorosłych, dojrzałych, starych. Dla aktywnych, leniwych i grubych. Dla chorych i zdrowych.
Często cena za worek karmy jest kosmiczna - taniej wyjdzie kupić surowe mięso i warzywa/owoce i wyjdzie taniej i zdrowej. Jeśli karma reklamuje się gdzie tylko może, to musi jakoś zwrócić koszta dokładając kolejne złotówki na kilogramie karmy.
Kupuje karmy wysokiej jakości, natomiast nie kupuje karm "popularnych".
Wystarczy przeszukać parę stron internetowych i oczom naszym ukaże się stos karm o wysokiej jakości, z super składem, o przestępnej cenie.

Zabawki i akcesoria
Niestety nie mam nawyku kupowania milion takich samych zabawek - 10 piłek w każdym odcieniu różu i zielonego. Szarpaków z każdego rodzaju splotu i koloru. Smycze na każdy dzień tygodnia, na urodziny cioci, na Boże Narodzenie, na spacer po lesie, a inną na spacer po mieście.
Santa ma jedna piłkę Gappaya (niezniszczalna), gryzak, od czasu do czasu jakiś szarpak i piłkę "memlaczke" do wylewania swoich emocji przy powitaniu. Koniec. Nie widzę, by Santa była nieszczęśliwa. Równie dobrze mogę z nią trenować na trawę, ale zimą o nią ciężko ;)
Ma jeden (!) łańcuszek i jedną (!) obrożę, której i tak od pół roku nie nosi, bo nosi łańcuszek, który jest jedyna idealną, uniwersalną formą trzymania psa na "uwięzi". A no i ta nieszczęsna smycz... Tylko jedna, kurcze :/

Zabawki, to droga zabawa. Niektórzy mają hopla na ich punkcie. Nie wnikam, każde "hobby" jest kosztowne :D Aczkolwiek ekonomicznie jest wymieniać zabawki\, gdy ulegną one zniszczeniu bądź się zagubią... ewentualnie porwie je rzeka, ale zimą ciężko gonić wzdłuż rzeki :x

Treningi / seminaria
Co trener, to metoda. Zanim odnajdziemy swój ideał szkolenia trochę się naszukamy.
Ale przecież jest internet, są opinie ludzi. Niektóre nico przekłamane - a to w zła stronę, a to w dobrą.
Tutaj też każdy może się cenić do woli i jeśli zależy nam na porządnie "zrobionego" psa, trzeba w to trochę zainwestować. Natomiast są trenerzy, którzy po dłuższym zaznajomieniu i regularnym trenowaniu, obniżają cenę oferowanych usług.




PS. 1 Santa miała robione RTG łokci i kręgosłupa. Wyniki
ED: 0/0
Kręgosłup: bez zmian (bez spondylozy, końskiego ogona, zwężenia przestrzeni międzykręgowych, itp.) 
PS.2 Na dniach spodziewamy się cieczki ^^

piątek, 24 lipca 2015

Przygotowania






Im bliżej, tym ogarnia nas większa ekscytacja. Planowanie, szukanie, dopytywanie, spisywanie listy, długie rozmowy... To wszystko wprowadza w cudowny nastrój, ale też ogarnia w niemały strach.


Do krycia zostało nieco ponad miesiąc. Ja oraz przyszli właściciele Szatańskiego Rodu już zaciskają ręce, rozpisują wyprawkę (niektórzy już kompletują.. każdy radzi sobie na swój sposób :)
Ja wychodzę z siebie, by dobrać idealne miejsce do odchowu
Santo-Phillów.
W końcu je znalazłam.


Wyprawka już zaplanowana, kilku szkoleniowców już powiadomiona o przybyciu trudnego przypadku na szkolenia :)
Przyszli przewodnicy dostatecznie zniechęceni przeze mnie, nadal idą w zaparte :D








 Epicentrum będzie nasze rodzinne mieszkanie w centrum Zgierza z małym podwórkiem, jamnikiem i... kotem. Nie wiem czy przeżyje, ale w planach mamy zamontowanie tytanowych drzwi do każdego pokoju i dla bezpieczeństwa klatka na wysokości dla kota :>

Dla fanów Rafika ten mały, gruby dżentelmen będzie od czasu do czasu gościł na blogu, bo... jest gruby i będę go odchudzać... Pół roku nie ma Marty w domu i się rozleniwiło dupsko.

Już niedługo na blogu będzie nieco aktywniej. Przyjdą nowe wyzwania:

- oswojenie Santy z kotem (najlepsza interaktywna zabawka numer jeden, a jaka smaczna)
- odchudzenie Rafika do 8 kg (boję się sprawdzić ile teraz waży, ale z 10-11kg)
- zachować dobre relacje miedzy Santa a Rafikiem
- przygotowanie domu pod szczeniaki
- i konsekwencja krycia :P



czwartek, 16 lipca 2015

Mały Mistrz

Wybaczcie, że tak długo nic nie pisałam. Mój grafik dzienny uległ znacznej zmianie... Nigdy nie dorastajcie i nie idźcie do pracy!



Ostatnimi czasy mocno zaczęłam doceniać postępy, które pojawiają się z dnia na dzień. Przy takim psie, gdzie niepożądane zachowania zakorzeniają się jak takie wrzecionowate najgorsze zło, które jak wyrywasz, to i tak gdzieś zostają szczątki w glebie. I tylko walczysz, żeby nie pozwolić im wyjść na światło dzienne.
Santa jest wrażliwym myślicielem, co oznacza, ze wystarczy jedna ODPOWIEDNIA korekta w ODPOWIEDNIM CZASIE. Jak się spóźnisz ułamek sekundy nic ci to nie da...
Postępy pojawiły się w domu:
- w końcu udało mi się wyegzekwować utrzymanie pozycji przy wychodzeniu z domu. Co nie jest takie łatwe, bo wyjście z domu wywołuje u Santy wskoczenie na wysoki poziom ekscytacji (tak, tak... błędy przeszłości). Co prawda już od daaawna Santa przed wyjściem z domu ma sobie usiąść, czekać.... bla bla, co z tego jak emocje po zwolnieniu było słychać nieraz w promieniu 1km... Zwłaszcza, gdy wiedziała, ze idzie do samochodu ( tak, tak to ta opcja "jestę, wiec myślę").
Obecnie jest błoga cisza i czekanie przed drzwiami. Po tworzeniu drzwi nieraz ciągnę ją smyczą i wymagam, by trzymała pozycji. O ile mój pies jest jakimś Einsteinem w psim świecie ja też musiałam błysnąć rozumem i przypomnieć sobie co robię w domu, żeby pies swoje emocje wylał na nie na mnie, a na piłkę.... Piłki ze sobą na spacery nie bierzemy, ale przecież zawsze mamy smycz. Tak wyeliminowaliśmy dodatkowo wydawanie z siebie dźwięków... ciągniecie. Boli mnie trochę ręka w barku, bo przecież trzeba się poszarpać ze szczęścia, ale.. sprawia mi to o wiele więcej przyjemności niż szarpanie się z nią gdy ciągnie ;) Santa ma wpojone noszenie zdobyczy, która wycisza psa i tak o to mamy błogi spokój na spacerach.


na spacerach:
- parę postów wstecz pisałam o resocjalizacji Santy z psami. Od tego momentu pojawiło się kilka incydentów - paradoksalnie nie ze strony Santy :P  Brakło mi sił, gdy wróciłam z pracy i dowiaduje się, że jakiś bury kundel rzucił się na Sante, gdy ta leżała przywiązana.............................  Potem wybrałam sie na ekstremalny spacer wśród debili z psami, czyli do parku. Trochę sie tak Santa zjeżyła, gdy mijałyśmy psy, aczkolwiek ostatnia sytuacja, gdy pies wybiegł rozszczekany z klatki schodowej a Santa nie zareagowała, na komendę usiadła i czekała i się nawet nie zjeżyła <3
Wczoraj spotkałyśmy spaniela, który z radości, ze zobaczył psa telepał się jak jak narkoman na głodzie. To było wyzwanie. Dotychczas Santa miała przyjemność spotkania się ze spokojnymi, nie prowokującymi psami. Ale, ze było to spotkanie trzeciego stopnia, musiałam jej pozwolić się obwąchać, ku mojemu zdziwieniu... Sancie wzięło się na podrygiwanie do zabawy :D


przed, w trakcie, po treningach obrony:
- to jest duże wyzwanie. Nie szlifowane i niekontrolowane emocje jakie towarzyszyły nam od początku rozwinęły się i bardzo "brudzą głowę" Santy. Postanowiłam i z tym zawalczyć. Kiedyś po wyjściu z samochodu Santa wchodziła w tryb "no dawaj mi go, ja mu pokaże, dawaj, no już, gdzie on jest!". Najpierw była korekta po wyjściu, na otrząśnięcie, ale mało skuteczna - przy takim pobudzeniu to sobie mogę.. nawet kolczatką. Trzeba było oddalić się od celu, czyli pozoranta (heh... to nawet mogło być puste boisko, ale słyszała, ze była obrona...). Im dalej, tym emocje spadały, wiec za każde oglądniecie się za siebie korekta. Wymóg sikupy. Pochodzenie po trawce, natomiast sprytna bestia doskonale wiedziała, kiedy wracamy. Na początku to było siłowanie się i układ taneczny: do przodu, do tyłu, do przodu, do tyłu, obrót, w lewo i w prawo, wolno, wolniej, szybciej, stop. Pies nauczył się, ze nie można ciągnąc. Natomiast napięcie i emocje tylko czekały, aż wciśnie się przycisk "detonacja". Ćwiczyliśmy tez między wejściami, kiedy emocje były niższe, a pies spełniony. Na początku i to sprawiało trudność, bo o ile pies już zaspokoił swoje potrzeby gryzienia, to nadal interesowała się tym co na boisku. Jeszcze nie jest idealnie, ale przynajmniej pomiędzy wejściami Santa potrafi się już zrelaksować i rozluźnić nie zwracając uwagi na boisko, ani na stojącego pozoranta poza nim. Jest progres.


na treningu:
- o ile zaczęłyśmy regularne treningi obrony, to tyle ja nie mogę regularnie z nią chodzić na spacery... Błędne koło, które powoduje niekiedy zbytnie pobudzenie. Natomiast długotrwały konflikt na linii oszczekanie-pozorant-rękaw-namiot został zażegnany i teraz możemy się cieszyć pięknym wbieganiem do namiotu. Teraz jeszcze poczekać, aż będzie się wbijała w rytm od razu.
- kiedyś coś tam pisałam, że mamy jakieś cele... Jednym z nich było puszczanie. Jakoś tak się udało i puszcza nawet rękaw ;)


Trening z wczoraj: